Hubert Jarzębowski przypomina dawne wierzenia i zwyczaje związane z okresem między dniem św. Łucji a wigilią Bożego Narodzenia. Wczoraj zamieściliśmy zapowiedź tekstu dziś fragment pierwszej części pt.
Garnek i podbite oko
Pod Tatrami czarownice zwano strzygami, bosorkami (od węgierskiego bosorkany), guślorkami, barbrulami lub babrockami. Jak w całej Polsce zajmowały się przede wszystkim czarami mającymi zaszkodzić gospodarstwu: odbierały mleko krowom, powodowały, że kury się nie niosły, sprowadzały na dom nieszczęścia. Niektóre odmieniały dzieci, powodowały kołtun lub rzucały uroki za pomocą złego oka.
Jendrek Gancorcyk od Majdzionki nie wierzył w strzygi. Przyszła wigilia św. Łucji, a on nie zrobił nic. Nie opisał gospodarstwa kredą poświęconą na trzech króli, nie okadził stajni ziołami poświęconymi na Matkę Boską Zielną, nie powiesił przy oknie jałowca ani tarniny, nie wtarł w ściany wosku z paschału, nie narysował nawet krzyży na drzwiach.
Wszyscy gospodarze wiedzieli, że trzeba się zabezpieczyć. Niektórzy nawet starym zwyczajem z początku XIX wieku piekli placki ze święconym zielem i dawali je krowom. Czarownice nie potrafiły sobie poradzić z uodpornionymi w ten sposób zwierzętami. Jendrek nic.
Następnego dnia tragedia. Krowy wymiona mają spuchnięte, wszędzie widać ślady kobiecych stóp. Na dodatek brakowało mu rzemienia z nowych portek. Bardzo się zafrasował, posmutniał. Na nic nie miał siły. Krowy mleka nie dawały, kury się nie niosły, prześladował go pech. Z silnego, bitnego chłopa, zrobiła się gaździna. Cały rok się zastanawiał.
Czy Jendrek poradzi sobie z rzuconym na niego i jego gospodarstwo urokiem? Zajrzycie na naszą stronę już jutro