Dzieło /opowiadanie z dreszczykiem/

Zaskakujące, zabawne, no i napisane w stulecie gmachu głównego Muzeum Tatrzańskiego.

Zaczęło się od bólu głowy. Nie, to nie jego bolała, tylko Staszka Łowisza, który tego dnia miał z nim pracować. Rano zadzwonił, że jest po weselu i nie może dojść do siebie, łeb mu pęka i bierze sobie wolne, dzień lub dwa. Z majstrem już gadał, jakoś formalnie to załatwi, gdy wróci do siebie, oznajmił słabym głosem umierającego.

Tak czy inaczej oznaczało to, że tego dnia będzie robił sam. Ani go to grzało ani ziębiło, bo on towarzystwa do roboty nie potrzebował, a praca taka, że i w pojedynkę da radę. A po prawdzie, to w duchu się ucieszył, bo jak Staszka czasami naszło na opowiadanie historii i dowcipów, to jego z kolei bolała głowa.

Akurat dziś miał poprawiać ściany na pierwszym piętrze w gabinecie dyrektora Muzeum Tatrzańskiego. Gmach główny remontowany był już od kilku miesięcy, prace postępowały zgodnie z harmonogramem, absencja Łowisza nic na tym nie zaważy, zwiedzanie odnowionego gmachu w Noc Muzeów  w stulecie jego otwarcia wydawało się niezagrożone.

W dużym wysokim pokoju, na czas remontu pozbawionym mebli, porozkładał najpierw starannie folię, by osłonić drewnianą podłogę, a potem zabrał się za ściany. Niektóre prawdziwego remontu nie widziały chyba od czasu powstania budynku, może po drodze były tylko poprawiane i podmalowywane. W każdym razie, teraz nadarzyła się okazja, by zrobić  to gruntownie i porządnie.

Rys na ścianie było dużo, budynek był przecież dosłownie i w przenośni wiekowy, nic więc dziwnego, że spracowane ściany popękały. Rysa, za którą się właśnie zabrał, nie była wcale inna, no może trochę, bo odznaczała się wyraźnym obrysem całej cegły, jakieś pół metra nad podłogą pod niskim okiennym parapetem.

Uderzył młotkiem w tym miejscu, oczekiwał co najwyżej, że tynk się posypie i szczeliny się powiększą, ale stało się coś więcej. Po pierwsze dźwięk był zaskakujący, głuchy, jakby za cegłą w tym miejscu była jakaś pusta przestrzeń, po drugie ściana drgnęła i cegła przesunęła się po jego uderzeniu wyraźnie do wewnątrz.  Teraz nie miał wyboru, musiał cegłę wepchnąć do środka, potem zobaczy, czy da się ją jeszcze wykorzystać, czy będzie musiał ją zastąpić nową. Stuknął jeszcze kilka razy mocniej młotkiem i rzeczywiście blok z wypalonej gliny wyrwał się z tkanki ściany i zniknął w czarnej dziurze.

Ukląkł, a potem prawie położył się, żeby zajrzeć do środka  powstałego otworu. Ale nic nie zobaczył, dziura była zbyt mała, a wewnątrz panował mrok. W tej pozycji, ze skrzywioną twarzą przy śmierdzącej dziurze, zastał go mężczyzna, który niespodziewanie zajrzał do gabinetu. Nie pukał, nie dał żadnego innego sygnału, że zamierza wejść, po prostu nagle stanął w drzwiach. Miał jakieś sześćdziesiąt lat, na głowie czarną bejsbolówkę z  czerwonym logo Chicago Bulls, a na twarzy minę średnio rozgarniętego człowieka.

– Ja do pani dyrektor – wydukał, rozglądając się po gabinecie. Może mu się tylko wydawało, ale chyba na dłużej zatrzymał swój wzrok na dziurze pod parapetem.

– Przecież tu remont, nie widzisz, człowieku – odpowiedział poirytowany. – Cała administracja na Kozińcu, dyrektorka bywa tu, owszem, ale kiedy dziś będzie, nie mam pojęcia. Zresztą, pytaj pan gdzie indziej, ja tu ściany poprawiam.

– Aha – powiedział speszony mężczyzna i znikł tak szybko jak się pojawił.

On wrócił niezwłocznie do dziury w ścianie, zajrzał do środka, podświetlając sobie latarką z telefonu. Nic niestety nie zobaczył poza skrawkiem kolejnej ściany w głębi, także z cegieł.

Dziwne, pomyślał. Po co komu tutaj taka dziura? Podwinął rękaw w roboczej koszuli i włożył rękę do środka. Poczuł się trochę nieswojo, bo przypomniał mu się nagle ten stary film, który oglądał dawno temu, o parze zakochanych w Rzymie i tych Ustach Prawdy, czy jak tam się nazywała ta ponura płaskorzeźba, do której też wkłada się rękę i można ją stracić, gdy wypowie się fałszywe świadectwo.

Lecz on żadnego świadectwa nie wypowiadał, ani fałszywego ani prawdziwego, obmacywał  tylko wnętrze, sięgając coraz głębiej i czując wilgoć mieszkającą tam od dziesięcioleci, teraz za jego sprawą uwolnioną, wymykającą się po jego skórze do środka pokoju. I wtedy drgnął nagle, bo koniuszkami palców coś wyczuł, jakiś przedmiot o dziwnej lekko chropowatej strukturze.

Pochylił się nad dziurą jeszcze raz i, wstrzymując oddech, by nie wdychać stuletniej stęchlizny, próbował coś dojrzeć. Na darmo. Wtedy wpadł na pomysł, żeby  w wyjaśnienie zagadki zaprząc technologię. Wsadził do otworu komórkę i zrobił kilka zdjęć z lampą, na oślep, w różnych kierunkach, w nadziei, że jeśli tam coś jest, to któreś ze zdjęć to ukaże.

Potem usiadł na podłodze, opierając się  plecami o ścianę z dziurą po cegle i oglądał wyniki eksperymentu. Zdjęć było zaledwie kilka, ale studiował je z przejęciem. Większość pokazywała od środka zabudowaną cegłami niewielką wnękę,  głęboką może na trzydzieści centymetrów. Ale jedno od razu przykuło jego uwagę. Było wyjątkowe. Aż zadrżał z wrażenia, kiedy nagle wyświetliło się na ekranie. Przetarł go kilka razy rękawem, żeby się upewnić, że go wzrok nie myli. Ale nie, dokładnie widział złożony na dnie odkrytej wnęki rulon zawinięty w jasne płótno. Powiększał zdjęcie i przesuwał, ale nie mógł się mylić. Płótno było stare, w kilku miejscach wilgoć przeżarła je i odsłoniła to, co chroniło w swym zwoju. A w środku najwyraźniej także było płótno, ale już inne, ciemnoszare i, co najciekawsze, przybrudzone farbami w kilku kolorach. Obraz! Ależ tak! To musiał być obraz!

Był wstrząśnięty, naprawdę wstrząśnięty. Ktoś tu ukrył obraz. Ubytki na zewnętrznym płótnie świadczyły o tym, że leżał tu już długo. Długo, czyli ile? Od początku istnienia muzeum? Całe to sto lat? Czy może ktoś stworzył wnękę później, specjalnie jako schowek dla obrazu? Może w czasie okupacji?

Ta sprawa tak go zajęła, że całkiem zapomniał o robocie. Siedział na podłodze i rozmyślał. Obraz musiał być ważny, ktoś zadał sobie sporo trudu, żeby go ukryć. Jak się to odbyło? Może nigdy się tego nie dowie.

Na sztuce nie znał się wcale, ale wiedział, że istnieje cała lista drogocennych dzieł sztuki, które zaginęły w czasie wojny. Naziści rabowali je w całej Europie, a potem, kiedy już wiedzieli, że wojna jest przegrana, utykali je w różnych schowkach.  Ale także ci, którzy chronili cenne dzieła często je ukrywali. Niektóre udało się potem odnaleźć w najdziwniejszych miejscach, dlaczego więc nie tutaj, w muzeum, w którym z pewnością zawsze pełno było ludzi, znających wartość starego malarstwa.

I już przeglądał internet, już czytał, które by to mogły być. Może ten sławny „Portret młodzieńca” Rafaela Santi? Chociaż nie, kiedy doczytał wszystkie informacje, okazało się, że obraz jest namalowany na desce. Więc może „Portret młodzieńca z gałązką w dłoni” Velasqueza? Albo „Portret generała w kirysie” van Dycka? Ten drugi pasowałby lepiej ze względu na rozmiary wnęki. A może to jakiś wielki polski artysta? Na przykład ten obraz Chełmońskiego „Pasterz z biczem na łące”.  Albo chociażby coś tego Witkacego, co tak dziwnie malował. I w ogóle podobno był z niego oryginał. Chociaż on osobiście wolałby, żeby obraz był zagraniczny, na pewno byłby wtedy więcej wart.

Takiego przejętego wyobrażaniem sobie, cóż za drogocenne dzieło znajduje się tuż obok, zaledwie za ścianą grubą na szerokość cegły, zastał fajrant.

Usłyszał nagle ruch na klatce schodowej i zrozumiał, że lepiej, żeby sam się stąd zabrał, zanim ktoś tu przyjdzie po niego i zdziwi się, że tak mało zrobił w ciągu całego dnia pracy.

Wracał do domu rozgorączkowany i pogrążony w myślach.

Jutro muszę to sprawdzić, obiecywał sobie. Rozebrać resztę ściany pod parapetem i wyjąć obraz.  Ostrożnie, żeby go nie uszkodzić. Jutro. Nagle wstrząsnęła nim pewna myśl. Przypomniało mu się, co powiedział Łowisz, kiedy do niego rano dzwonił.  „Biorę sobie wolne, dzień albo dwa”, tak powiedział. A jeśli tylko dzień? Jeśli ból głowy minie wcześniej i już jutro pojawi się w pracy? Przecież nie rozwali ściany na jego oczach i nie wyjmie obrazu. No, bo jak miałby mu to wytłumaczyć? A wtajemniczać go? Nie, nie ma mowy. To jego odkrycie. Tylko jego i dzielić się nim nie zamierza. Musi więc tam wrócić, koniecznie dziś, teraz. Teraz!

Zatrzymał się.

***

Policjant skończył spisywać zeznanie mężczyzny.

– Naprawdę nic nie mogłem zrobić – powiedział po raz kolejny. – To nie moja wina, przysięgam. Nie dość, że nie przechodził na pasach, to jeszcze zatrzymał się tak nagle i zawrócił. Dosłownie stanął i odwrócił się na pięcie na środku ulicy. Prosto pod koła mojego auta. Boże, taka tragedia… Szkoda człowieka. Szkoda…

– Dobrze, dobrze, wierzę panu – uspokajał go policjant.  – Świadkowie to wszystko potwierdzili, więc niech się pan nie martwi.

– Dziękuję, dziękuję – odpowiedział mężczyzna. Wstał i założył na głowę czapkę.  Czarną bejsbolówkę z głową czerwonego byka.

– To logo Chicago Bulls? – spytał policjant.

***

Staszek Łowisz stał w gabinecie dyrektora Muzeum Tatrzańskiego i patrzył na dziurę w ścianie.  Znajdowała się tuż pod parapetem i miała regularny prostokątny kształt cegły.

– Co ten biedak tu wymyślił? – powiedział do siebie na głos, drapiąc się po głowie.

Ukląkł przed dziurą i włożył do niej rękę. Obmacał przestrzeń w środku i po chwili z satysfakcją wyczuł zimną regularną powierzchnię cegły, która wpadła do środka.

Wyjął rękę, potem kilkoma uderzeniami młotka skuł starą zaprawę i powiększył otwór. Teraz mógł już wyciągnąć cegłę. Zrobił to uważnie.  Przygotował sobie trochę nowej zaprawy i wstawił cegłę na swoje miejsce. Uzupełnił szpary i wygładził  dokładnie ścianę.

Wstał z kolan i przyjrzał się efektom swojej pracy.  Cmoknął zadowolony.

– Prawdziwe dzieło sztuki – powiedział z satysfakcją.

Kolejne pokolenie uczniów zakopiańskiego liceum ubolewa, że nie może uczyć się niemieckiego od tego wybitnego germanisty.

Jego pasja w przekazywaniu wiedzy na temat sztuki filmowej sprawiła, że niejeden młody człowiek zakochał się w X Muzie.

Był wiceburmistrzem Zakopanego. Obecnie jest sekretarzem gminy Kościelisko. Trudno jednak powiedzieć czy to właśnie te funkcje skłoniły go do napisania kilku rozchwytywanych kryminałów.

Mariusz Koperski

Powiązane zdjęcia: