Kogo czarownice dostrzegły, był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Bezpiecznym było się w kościele, podczas pasterki, w kręgu wyrysowanym kredą poświęconą na Trzech Króli, na rozstajach dróg i w domu. Wracając do domu, trzeba było biec albo sypać na drogę mak lub igły, co odstraszało czarownice.
Franek Budz ze Spisza, żeby widzieć czarownice, strugał stołeczek i robił dziurki w ocedzarce, czyli desce z uchwytem i dziurkami służącej do odcedzania ziemniaków. Na świętej Łucji zaczął robić również stołeczek. Mimo że skończył wcześniej, każdego dnia jeszcze go strugał, żeby skończyć W Wigilię. Poszedł na pasterkę, ulokował się przy chórze, wszedł na stołek i popatrzył na kościół przez dziurkę w desce.
Ponieważ wiedział, co przydarzyło się poprzednim śmiałkom, którzy próbowali wniknąć do świata czarownic, dobrze się przygotował: miał przy sobie dużo ziaren maku i kredę poświęconą na Trzech Króli. Przeczuwał, że nie będzie łatwo, odetchnął i popatrzył przez dziurę w ocedzarce. Zobaczył, że ksiądz nie ma głowy, takoż i kościelny z dzwoneczkiem, który zbierał pieniądze. Wszystkie czarownice, bosiorki i babrule stały rzyciami w stronę ołtarza, nie modliły się, tylko przewracały oczami i mieliły jęzorami. Wśród nich były również kobiety pozornie bardzo pobożne. Nagle zorientował się, że wszystkie patrzą na niego. Zeskoczył ze stołeczka i zaczął uciekać ile sił w nogach z kościoła. Dopadły go na cmentarzu przy kościele, wbiły pazury we włosy i zaczęły szarpać, Franek jednak zrzucił kożuch i uciekał dalej. Wiedział, że guślarki mogą zmienić się we wszystko, w co zechcą: w ptaki, świnie, w suki, lecz nie w ryby. Ostatnią garść maku wrzucił do studni, co dało mu trochę czasu, i uciekł. Ludzie widzieli, jak czarownice zmienione w ptaszyska kłębiły się nad studnią.
Od tego momentu Franek znał wszystkie czarownice we wsi i miał święty spokój, bo nie odważyły się go tknąć.
Kiedyś parobek z Frankowej wziął stołek, stanął na chórze i zobaczył, że niektóre kobiety stoją nie przodem do ołtarza, a tyłem. To właśnie były bosiorki. Zapatrzył się na nie i nie zdążył uciec. Złapały go, zanim dobiegł na rozstajne drogi, i rozszarpały pazurami.
Sprytniejszy był parobek ze Słowiańskiej Wsi, który poszedł ze stołkiem na mszę, wybiegł przed jej zakończeniem, dotarł na rozstaje dróg i opisał się dziewięć razy święconą kredą. Czarownice go znalazły – był z nimi był diabeł, który buchał ogniem z pyska – udało mu się jednak uciec do domu, zabarykadował drzwi, zatkał komin szmatami, a czarownice przez całą noc go wołały, stukały do okien i chciały z nim tańczyć. Parobek umarł w nocy ze strachu.
Jedyną osobą, która przed Frankiem przeżyła spotkanie ze strzygami, był pewien młody góral z Lipnika Wielkiego. Po zdemaskowaniu czarownic podczas pasterki, zanim ksiądz powiedział „amen” uciekł na rozstajne drogi, mając przy sobie kredę i mak. Rzucał mak na drogę, a strzygi musiały liczyć ziarenka. Gdy były już blisko, góral usiadł w kredowym kręgu, po godzinie bosorki zniknęły.