I jakoś bardziej niż dzieciątko w kościelnym żłobku na złotym sianku, przemawia do mnie Jezus z murala na starej kamienicy.
Pękająca ściana starego domu przy jednej z krakowskich ulic. Jedna z setek podobnych. Miejsce stare opuszczone, podupadłe. Nikt tu nie mieszka? Pustostan z pijanymi żulami? A może dom staruszki, która nie może ogarnąć kapitalistycznej rzeczywistości? Można sobie wyobrażać wiele różnych scenariuszy. Także i ten, że nowy właściciel nie wie, jak wykurzyć kwaterunkowych mieszkańców, by zmienić ruderę w klimatyczny hotelik.
Jednak to nie domniemana historia budynku przykuwa uwagę przechodniów. Na ścianie, której tynki trzymają się na słowo honoru, ktoś nocą, za pomocą białej farby w sprayu i szablonu zrobił szybkie graffiti. Tym razem nic w stylu Wisła taka czy Cracovia owaka, ani co zrobić policji. Żaden bohomaz ani wulgaryzm.
Z linii popękanego tynku wyłania się postać jakiej nikt by się w takim miejscu nie spodziewał. Postać Chrystusa.
***
Gdy początkiem XIII wieku św. Franciszek w maleńkim Greccio budował szopkę, nie przypuszczał nawet co zrobią jego późniejsi naśladowcy. Biedaczyna z Asyżu, syn bogatego kupca, który Boga dostrzegł w biedzie, zapragnął sąsiadom uzmysłowić czym było Boże Narodzenie. I urządził w pobliskiej grocie lichą stajenkę – identyczną jak te spotykane w okolicy. Postawił tam prawdziwego osła i wychudzoną krowę. Identyczne jak te, wśród których okoliczni biedacy kryli się nocą przed zimnem. W żłobie z sianem dla krowy i osła położył niemowlę owinięte w łachmany. Obok stanęła jego zatroskana matka i ojciec. Głodni, biedni, cuchnący, podobnie jak pozostali wierni we Franciszkowej wspólnocie. I tyle. Ot, cała tajemnica Wcielenia.
***
Chrystus przyszedł tam, gdzie największa bieda. Spoczął wśród najuboższych z ubogich. I żył zawsze jak jeden z nich. Jadał z oszustami, rozmawiał z kolaborantami, łajdakami. Nawet gdy prawowierni chcieli – zgodnie z prawem – zatłuc kamieniami pospolitą dziwkę, odważnie wstawił się za nią. „Nikt cię nie potępił? I ja cię nie potępiam” – to słowa, które na zawsze wryły się w jej pamięć, a po których tak łatwo się prześlizgujemy czytając karty Janowej Ewangelii.
Franciszkowa szopka pokazała, kto jest pierwszoplanowym adresatem Ewangelii. Syn bogatego kupca z Asyżu dobrze wiedział, kto zasiada w pierwszych rzędach pobliskiego kościoła. Niejednokrotnie widział tam swego, obrzydliwie bogatego ojca. Sam zasiadał tuż obok. I spoglądał na ociekające złotem figury świętych i dzieciątko Jezus w złotych szatkach i koronie. Niczym złoty cielec odlany na obraz i podobieństwo człowieka. Bogatego człowieka.
***
Lubię stanąć w moim kościele pod chórem. Tam, gdzie zwykle zatrzymują się ci nie pasujący do pierwszych rzędów. Ci, którzy nie mogą się pochwalić markowym płaszczem i butami na niebotycznej szpilce. Jedni byle jacy, inni niedzisiejsi z wyczuwalnym oddechem wczorajszego alkoholu. Rozwodnicy, konkubenci, ci, którzy czują, że nie pasują do grona jakichkolwiek wybranych do czegokolwiek. Mimo to jakoś nie potrafiący obrócić się na pięcie i odejść z kościoła do swej biedy.
I wyobrażam sobie, że kiedyś, gdy razem z nimi przyjdę znów do swego kościoła zdziwię się widząc, że ktoś przestawił ołtarz pod chór. Zbliżył Jezusa do tych, do których On przyszedł.
Jednak wciąż, gdy staję za filarem, widzę, że nic takiego się nie stało. Nadal On pozostaje zawłaszczony przez tych, którzy łożą na utrzymanie świątyni i jej sług, mają pieniądze, władzę i poważanie.
***
I jakoś bardziej niż dzieciątko, w kościelnym żłobku na złotym sianku, przemawia do mnie Jezus z murala na krakowskiej kamienicy. Tylko dlaczego śpiewając kolędy w moim kościele, zapominam, by Chrystusa poszukać tam, na ulicy, wśród najuboższych?
Zacheusz