Często jestem pytany, od czego zaczynam wymyślać moje kryminalne historie. Od motywu, odpowiadam. Muszę wymyślić mocny, przekonujący powód, żeby kazać jednemu z moich bohaterów zgładzić drugiego. Mimo tysięcy kryminałów pisanych co roku na świecie, czytelnicy ciągle chcą się bowiem dać przekonać, że śmierć ofiary miała jakiś sens. To sens psychologiczny, literacki, część konwencji gatunku. Pozwala na zgrabne obejście tabu śmierci dla celów – powiedzmy sobie szczerze – rozrywkowych, i uspokaja czytelnika, że zbrodnia jest elementem jakiegoś większego porządku w świecie. To swoiste yin i yang, zbrodnia i kara, równowaga między dobrem i złem.
Kolejne pokolenie uczniów zakopiańskiego liceum ubolewa, że nie może uczyć się niemieckiego od tego wybitnego germanisty.
Jego pasja w przekazywaniu wiedzy na temat sztuki filmowej sprawiła, że niejeden młody człowiek zakochał się w X Muzie.
Był wiceburmistrzem Zakopanego. Obecnie jest sekretarzem gminy Kościelisko. Trudno jednak powiedzieć czy to właśnie te funkcje skłoniły go do napisania kilku rozchwytywanych kryminałów.
Podobnie zresztą wygląda to z perspektywy bohatera-detektywa. Prowadzi śledztwo, bada ślady z miejsca zbrodni, sprawdza alibi podejrzanych, przesłuchuje świadków, ale właściwym przełomem w jego działaniu jest prawie zawsze moment, kiedy odkrywa motyw. To chwila iluminacji, zrozumienia zamysłu sprawcy. Teraz już wiadomo, o co chodziło zbrodniarzowi, puzzle trafiają na swoje miejsce i tworzą spójny obraz. Dla czytelnika następuje zaś moment ulgi i satysfakcji. Aaaa, to o to mu chodziło, wzdychamy ze zrozumieniem i pukamy się w czoło. Porządek świata zachwiany przez okrutną zbrodnię wraca z głośnym hukiem na swoje tory.
Katalog motywów jest zbiorem od dawna zamkniętym. Od czasów Kaina i Abla ludzkość przepracowała już po tysiąckroć wszelkie powody odebrania życia bliźniemu: chciwość, zazdrość, zemsta, polityczna intryga służąca zdobyciu władzy, zbrodnia w afekcie.
Oczywiście można iść jako twórca historii na łatwiznę. Istnieje bowiem bardzo uniwersalne wytłumaczenie dla każdej zbrodni. Klucz, a raczej wytrych, pasujący do wszelkich nawet najbardziej okrutnych i wyszukanych przestępstw. Tym wytłumaczeniem jest szaleństwo, obłąkanie, paranoja. To nie jednostka chorobowa, w każdym razie nie wyłącznie, bardziej jest to fenomen społeczny lub znowu literacki. Istnieje prosta zależność: im bardziej absurdalna i straszna zbrodnia, tym łatwiej jesteśmy skłonni przypisywać ją szaleńcowi. To mechanizm obronny homo sapiens – pewnych działań nie jesteśmy w stanie ogarnąć i pojąć, ponieważ wymykają się rozumowi, przesuwamy je więc automatycznie w sferę irracjonalności.
No bo jak wytłumaczyć fakt, że facet, siedzący bezpiecznie na Kremlu, bogaty do obrzydzenia, niezagrożony w swoich dyktatorskich zapędach, wysyła tysiące bogu ducha winnych młodych ludzi, żeby gnębili, tłamsili i zabijali ludzi w innym kraju, ludzi – dodajmy – których on sam nigdy nie poznał osobiście i nigdy nie pozna, którzy generalnie są mu obcy i obojętni. To nawet nie jest żadna zbrodnia doskonała, bo detektywi bez trudu odnajdują i identyfikują tropy, łapią sprawcę niemalże na gorącym uczynku, a on w swojej pysze sam się do tego przyznaje. Ryzykuje piętno zbrodniarza, mordercy seryjnego, ryzykuje los swoich ludzi, co tam los, ich życie, żeby udowodnić, że ma cohones, bo pokazy judo i jazda topless na koniu to już za mało. Brzmi to absurdalnie, bo z punktu widzenia obserwatora-czytelnika jest bez sensu. Cena za satysfakcję zbrodniarza wydaje się niewytłumaczalnie wysoka, stąd właśnie pokusa, żeby określić to wszystko mianem szaleństwa. A zaraz potem pojawia się niepokojąca myśl, czy aby uznanie go za szalonego nie stanie się automatycznie okolicznością łagodzącą w późniejszym wymierzaniu sprawiedliwości. Bo jednak wizja Putina w kaftanie bezpieczeństwa w jasnym pokoju bez klamek nie jest tak krzepiąca jak ta z ciasną więzienną celą i twardą pryczą. Dlatego żałuję, że to tym razem nie złoczyńca z mojej historii i że nie mogę go ukarać tak, jakbym sam tego chciał. Bardzo żałuję.